piątek, 4 lipca 2014

Nie taki poród straszny.

O ile po porodzie nie miałam nawet chwili zwątpienia, tak w trakcie ciąży było kilka momentów kryzysowych. Największy na porodówce, kiedy stwierdziłam, że ja wcale nie chcę, że to najgłupszy pomysł na jaki mogłam wpaść i hej, mogę się jeszcze wycofać? Ogólnie jestem boidupa. Tatuaże sprawiają mylne wrażenie, bo tak naprawdę strasznie boję się bólu. 

Od początku wiedziałam, że będzie cesarka. Siedzieliśmy po USG na przeciwko doktora i czekaliśmy na werdykt. Pokręcił głową.
- Nie dasz sobie rady. Nie urodzisz.
Zobaczył nasze miny i pobladłe twarze.
- Znaczy, w trakcie na pewno stwierdzą, że robią cesarskie cięcie. 
A ja tyle się nasłuchałam o tym, że cesarka to wcale nie poród light. Że będę dochodzić do siebie tak strasznie długo, że ból okropny, że komplikacje. Tragedia. 

Okazało się całkowicie inaczej. Dzień po planowanym terminie porodu pojechaliśmy na kontrolne ktg (bez śniadania, bo przecież to tylko godzinka), którego nie udało się za bardzo zrobić, bo Olek się rzucał. Pani doktor (boże, jaka ona śliczna była! Trochę się w niej zadurzyłam już wcześniej, kiedy leżałam w tym szpitalu na kolkę nerkową. Wyglądała jak Audrey Horne z Twin Peaks, tylko kilkanaście lat starsza) zabrała mnie na USG. 
- Ojej. jaki ruchliwy. Mam propozycję. Bierzemy panią na cesarkę. Wyraża pani zgodę?
- Ale w sensie, że kiedy?
- Teraz.
O ja jebie. 

Wyszłam z gabinetu z kamienną miną. Chociaż nie, pewnie miałam minę, jakbym bardzo pilnie potrzebowała iść do toalety. Grzesiek czekał w korytarzu.
- I jak tam?
- Będą robić cesarkę.
- Kiedy?
- Teraz.
O ja jebie. 

Cała reszta przebiegała pod taką dawką adrenaliny, że nie mam pojęcia, co dokładnie się działo. Wypełniłam jakieś papiery, Grzesiek zapłacił trzydzieści złotych za zielone szpitalne wdzianko i kazali nam udać się na porodówkę. Położyli mnie na wyrko, podłączyli kroplówkę, ktg i kazali czekać. Czekaliśmy dwie godziny. Zdążyłam w tym czasie wyczytać w internecie jak bardzo cesarka boli, jak ciężko jest potem i zająć się uspokajaniem biednego przyszłego taty, który znosił to jeszcze gorzej niż ja. O 17:30 przyszła do nas położna.
- Zabieramy panią. Pan poczeka.
O ja jebie. 

Przez całą ciążę nie wierzyłam do końca, że ten moment nastąpi. Wiem, jakie to absurdalne, ale to coś na zasadzie: "w środku zimy nigdy nie wierzę, że znowu będzie wiosna". Strasznie bałam się znieczulenia zewnątrz oponowego. W końcu to zastrzyk w kręgosłup. A jak nie zadziała i będę czuła wszystko? W ogóle, czemu nikt nie pyta czy chcę narkozę? CHCĘ! Jezus Maria, a jak zobaczę moje flaki? Nie chcę widzieć moich flaków. Ja w ogóle tego nie chcę. Boże. 
Wywieźli mnie na salę, gdzie czekało kilka osób. Nie wiem, kim byli, nie przedstawili się. Kazali się pochylić. O mój boże będą wbijać się w kręgosłup. Wizualizowałam sobie jak igła wchodzi między kręgi. Przecież to musi tak strasznie boleć.
Nie bolało. A wbijali się cztery razy, bo jak tylko poczułam, że ktoś mi dotyka pleców, to wyginałam się przestraszona. 
Zobaczyłam, jak machają czyimiś nogami. A nie, chwilkę, przecież to moje. O proszę, więc jednak ich nie czuję. A to dopiero.

Pamiętam z czasów jak byłam mała, że tata miał wycinany paznokieć. Opowiadał potem każdemu, kto chciał go słuchać, że znieczulenie miejscowe jest przezabawnym uczuciem. Jakbyś był kartką papieru i wiedział, że cię tną, ale w ogóle nie boli. Nie umiałabym tego opisać lepiej. Czułam jakieś szarpanie brzucha. Chciało mi się strasznie wymiotować, więc ciągle podawali mi efedrynę. Myślę, że już nieźle byłam nią naćpana, bo kiedy usłyszałam nagle "ŁEEEEE!!! EEEE!!!" zastanawiałam się, czy to moje, czy na sali obok krzyczy. 
- No, cztery pięćset sześćdziesiąt!
- Ale duży...
Oho, czyli jednak moje. O rany. 
Podeszła do mnie bardzo miła pani i pokazała go z każdej strony. Pierwsza myśl: dzięki bogu nie jest brzydki. Efedryna zrobiła swoje i nie do końca wiedziałam, czego ode mnie oczekują tak mi  nim machając przed twarzą. Powiedziałam:
- O rany, ale duży.

Zaszywając mi brzuch, miła pani żartowała, że dobrze, że nie mam tatuażu na brzuchu. Bo jedna taka była, kwiatki jakieś miała. Listek do listka musieli jej przyszywać, tyle to roboty było... 
Przed osiemnastą wylądowałam znowu na sali. Grzesiek czekał na mnie na miejscu.
- Widziałeś go? - po jego minie wiedziałam już, że tak. 
- Jest piękny.
Pokazał mi pierwsze zdjęcia, jakie mu zrobił telefonem. Rzeczywiście piękny, ja go tak dobrze nie widziałam. Jak to możliwe, że noworodek taki ładny? Przecież zwykle po urodzeniu są małymi paskudami.

Zanim znieczulenie zaczęło ze mnie schodzić, przynieśli mi go na karmienie. Położna pokazała, jak przystawić i zostawiła nas samych. To to serio jest moje? O rany, ale wcina. Ej, mały, popatrz na mnie! O, oczy ma Grześka. Ale on ładny, Ej, on ma rączki! I paznokcie! O cholera, stopy też ma! I palce u stóp! Aaaaa! Rusza nimi! Ej, widzieliście wszyscy?! On rusza palcami u stóp!
Zabrali go po godzinie, a ja wpatrywałam się w jego zdjęcie.

Mówi się, że najgorsze jest pierwsze wstanie po cesarce. Ja nieświadomie je sobie ułatwiłam. Jak tylko znieczulenie zaczęło puszczać, ruszałam nogami i starałam się przekręcać. Średnio to wychodziło, ale jak się potem okazało, dzięki temu bez problemu po sześciu godzinach usiadłam. A po siedmiu wstałam i z pomocą pielęgniarki poszłam pod prysznic. Ciężko się szło, to fakt, ale nie dramatyzujmy - przeszkadzał w tym nie tyle ból, co "ciężkie nogi" po znieczuleniu. Wzięłam prysznic i wróciłam do łóżka, gdzie dalej się wierciłam. Bo i tak z emocji nie mogłam zasnąć. Poza tym, noc minęła mi bardzo dziwnie dzięki podawanej domięśniowo morfinie.  Kiedy przynieśli mi Olka o siódmej rano i zostawili już na dobre, nie chciałam kolejnych środków przeciwbólowych. Nie potrzebowałam. Wstawałam do niego i biegałam po oddziale lepiej niż babeczki po porodach naturalnych, które przez szwy na kroczu nie mogły normalnie usiąść. 

Ja wiem, że wszystko zależy od osoby, że każdy organizm reaguje inaczej. Absolutnie nie stawiam jednego rodzaju porodu wyżej, niż drugiego. Ale piszę to dla uspokojenia dziewczyn, które wiedzą, że będą mieć cesarkę. W Internecie dramatyzują, ja nie wyobrażam sobie porodu siłami natury. Tak było szybko, lekko i całkiem przyjemnie. Ominęły mnie kilkunastogodzinne skurcze, nacinanie krocza i cała ta reszta. Jeśli będziemy mieć kolejne dziecko, to tylko tak, choćbym miała za to płacić.


1 komentarz:

  1. Ja teraz jestem w czwartym miesiącu i mam nadzieję, że będzie poród naturalny. Wiadomo, więcej zachodu, skurcze, odpowiednie rozwarcie itepe, ale cesarki się trochę boję :D tak jak piszesz, za dużo głupot w internecie się człowiek naczyta :)

    A z takich ciekawostek... Moja mama urodziła moją młodszą siostrę o wadze 4600 naturalnie. Do dzisiaj ją za to podziwiam :D Ale może też było łatwiej ze względu na to, że to trzecie dziecko :)

    OdpowiedzUsuń

Nie reklamuj się w komentarzach. Wszystkie komentarze zawierające adresy blogów lądują w spamie.

Jeśli chcesz dyskutować, bo się z czymś nie zgadzasz - droga wolna, bardzo chętnie, ale nie anonimowo. Takie komentarze też znikają.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...