piątek, 23 stycznia 2015

Ródź i daj rodzić innym, czyli nie wtykaj nosa.

Na mamowych forach i portalach burza. Anna Wendzikowska urodziła córę. Przez cesarskie cięcie. Na własne życzenie. 

Od razu posypało się milion komentarzy. Że fanaberia, że cesarka powinna być tylko ze wskazań lekarzy, a najlepiej w ogóle. Że natura wie, co robi. Że cesarka, to nie poród (czyli co, dzieci urodzone cc powinny obchodzić dzień wydobycia, nie urodziny?). Że milion komplikacji, że kobiety cierpią.

Ludzie, co z wami? Weźcie głęboki oddech. 

Ja jej decyzję popieram i szanuję. Zresztą, dlaczego miałoby być inaczej? To jej poród, jej dziecko, jej sprawa. Dlaczego nagle banda kwok się oburza i zaczyna gdakać? Zastanawia mnie, co nimi kieruje. Zazdrość, że one dzielnie rodziły kilkanaście godzin, a ktoś wybrał dwudziestominutowy zabieg? A efekt ten sam - dziecko jest po drugiej stronie brzucha razem z mamą. Duma z tego, że one uwinęły się i urodziły naturalnie w dwie godziny, więc to przecież żaden wysiłek, a cesarka to tchórzostwo? Rezygnacja z bólu nie jest tchórzostwem, tylko całkiem rozsądną i ludzką decyzją.

Spójrzmy prawdzie w oczy - natura spieprzyła sprawę, jeśli chodzi o poród. Kiedy kobiety rodziły w domach, same, bez odpowiedniej opieki przed, w trakcie i po, śmiertelność matki albo dziecka (czasem obojga) podczas porodu była tak częsta, że nikt nie zwracał na to szczególnej uwagi. Żadne inne żywe stworzenie nie cierpi tak mocno podczas porodu. Żadne nie potrzebuje tak długiego czasu, żeby dojść do siebie po wszystkim. Cholera, żadne nie chodzi do szkoły rodzenia i nie przygotowuje się jakoś specjalnie - rodzi i już, taka kolej rzeczy. 

U ludzi jest inaczej. U nas jest milion rzeczy, które mogą pójść nie tak. Gdzieś po drodze ewolucja nawaliła.

Komplikacje. Są i po cesarskim cięciu i po porodzie siłami natury. Nigdy, żaden lekarz nie zagwarantuje wam, jak wasz poród przebiegnie i jak wasz organizm to zniesie. Może przedstawić opcje, możliwe powikłania po jednym i po drugim. A potem pozostawić świadomy wybór kobiecie. I nie zmuszać, do płacenia za to. 

Ile kobiet, tyle porodów - jedna urodzi naturalnie bez znieczulenia i od razu staje na nogi. Inna przez dwa tygodnie nie będzie mogła usiąść bez kółka do pływania pod tyłkiem.
Jednej po cesarce zostanie duża blizna, a samą operację i ból po niej będzie wspominać ze zgrozą. Inna (tu podpinam samą siebie) po sześciu godzinach pierwszy raz wstanie, a po ośmiu podziękuje z uśmiechem za środki przeciwbólowe, bo już nie są jej potrzebne. 

Bezpieczeństwo dziecka - jest wiele chorych dzieci, cierpiących i potrzebujących rehabilitacji przez całe życie, bo podczas porodu siłami natury "coś poszło nie tak". O cesarkowych dzieciach nie słyszałam takich historii (ba, bardziej jak w moim czy Olka przypadku - cesarka nas uratowała, bo oboje mieliśmy pępowinę zawiniętą wokół szyi, czego nie było widać na usg przed zabiegiem). 

Poród naturalny jest lepszy, to mniejszy szok dla dziecka? Urodziłam się przez cesarskie cięcie. Nie pamiętam, żebym przeżyła jakiś szok i absolutnie nie czuję się przez to gorsza, mniej kochana (tak, taki argument też padł). Nie rozwijałam się gorzej (ba, wręcz wzorowo), a lekarza odwiedzam raz na parę lat, kontrolnie. Myślę, że zamiast tutaj dorabiać teorie, najlepiej zapytać dzieci (teraz już dorosłe), które się w ten sposób urodziły. Serio słyszeliście, żeby ktoś opowiadał o jakichś problemach, bo "mamie go z brzucha wyjęli"?

Nasze społeczeństwo popadło w straszną manię decydowania za innych. W sprawach, które ich nie dotyczą. Nie popierasz związków partnerskich? Nie wchodź w taki. Nie uznajesz cesarki na życzenie? Nie rób jej. Nie lubisz tatuaży? Nie miej ich. 

Ale nie decyduj za innych i uszanuj to, że mogą wybrać inną opcję niż Ty. 

Na zakończenie nasza cesarkowa dwójka ;)


czwartek, 15 stycznia 2015

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Dużo się mówi o tym, że dziecko zmienia życie. Że świat wywraca się do góry nogami. To bzdura. Świat wcale się nie wywraca, on zostaje całkowicie zrównany z ziemią, obrócony w gruzy, starty na miazgę i zdematerializowany. I potem się buduje powoli całkowicie na nowo. Niby tak samo, jednak wszystko jest jakieś inne. Wy jesteście inni, inaczej patrzycie na pewne sprawy. Zaczynacie rozumieć pewne rzeczy, a niektóre stają się dla was na nowo zagadką. Na te same sytuacje patrzycie zupełnie inaczej. Chcecie przykłady?


Zmiana pieluszki w pociągu:

PRZED DZIECKIEM: O nie, wsiadają do mojego przedziału. Cholera jasna, czemu zawsze jak są z dzieckiem, to się muszą do mnie dosiadać. No nic, słuchawki i książka. Słuchawki i książka. Zen. Nie słyszę wcale tego krzyku. Lalalala nic nie słyszę. Boże, weź uspokój to dziecko, czemu ono tak płacze? Przysięgam, następnym razem jadę autem. Choćby na stopa. O nie. Czy ona to robi? Serio? SERIO? Masz zamiar zmieniać jego kupę tutaj? Jezus Maria zaraz się porzygam. Albo zemdleję. Tlenu! Tlenu! Nienawidzę dzieci.

PO DZIECKU: O rany, jaki zapchany pociąg. Nie dopcham się do przedziału matki i dziecka, zresztą, pewnie się okaże, że zajęty. Dobra, jest wolne miejsce! Uff.. Całkiem sprawnie poszło. Hej kochanie, nie płacz. Proszę, proszę, proszę, przestań płakać. Czuję na sobie wzrok wszystkich współpasażerów. Ciiii.... Ciiii... Ciiii maleńki. Może jeść? Pić? Nie? Tylko nie mów mi, że... O rany, nie muszę nawet zaglądać, już czuję. Cholera, cholera, cholera. Co dalej? W łazience pociągowej go przecież nie przewinę, nie ma szans. Czemu nie zrobiłeś tego kwadrans temu, zmieniłabym ci pieluchę na peronie... Może ten przedział matki z dzieckiem? Nie no, nie ma szans, korytarz zapchany ludźmi do oporu, nie przebiję się z dzieckiem na rękach. To może wytrzyma do następnej stacji? Nie, też odpada. To jakieś pół godziny, a zresztą ludzi pewnie tylko przybędzie i jeszcze trudniej będzie gdziekolwiek przejść. No nic. Trudno. Panie i panowie, radzę zatkać nosy.


Rozwrzeszczane dziecko w sklepie/centrum handlowym/na parkingu/w parku.

PRZED DZIECKIEM: Nawet spokojnie na spacer wyjść człowiek nie może, wszędzie te drące japę bachory. Narobią tych dzieci, a potem wychować nie potrafią. Moje takie nie będzie.

PO DZIECKU: Nie ulegnę. Nie kupię tego zasranego zestawu klocków Lego za 600 zł. Nie mogę ustąpić, bo jak raz zobaczy, że krzykiem wymusił prezent, to już zawsze będzie to robił. Cholera no, kupiłabym mu, ale mnie nie stać. Przecież to 1/3 mojej wypłaty. A jeszcze pewnie wymaga dokupienia kolejnych pięciu zestawów w podobnej cenie żeby mieć całość. Dobra, spokojnie, byleby zachować spokój. Kochana, uspokój się, głęboki oddech. Panuj nad sobą, postaraj się nie zostawić tego wszystkiego i nie uciec do Peru. Chociaż może to nie taki głupi pomysł? Wdech, wydech, wdech, wydech. Już jesteście parę metrów od wyjścia na parking. Spokojnie. Boże, dziecko, uspokój się! Skoro ja mam ochotę teraz zastosować na tobie chwyt a la Homer Simpson, to co musza mieć w głowach inni ludzie. 


Karmienie dziecka na ławce w parku.

PRZED DZIECKIEM: Musi to robić tutaj? Nie mogła go nakarmić w domu czy coś? Albo mleko ze sobą zabrać w butelce? Boże, Albo zakryłaby się jakąś chustką czy pieluchą. Czy co tam one mają ze sobą w torebkach. 

PO DZIECKU: O jej, moje maleństwo jest głodne. Czekaj, znajdę tylko miejsce, żeby usiąść. O, jest ławeczka! Chodź skarbie, już mamusia cię nakarmi.


Wrzucanie zdjęć dzieci na Facebooka. 

PRZED DZIECKIEM: Serio? Znowu? Znowu zdjęcie dziecka? To w ogóle inne czy te same? Wszystkie jak ziemniak wyglądają. Czemu ci ludzie się zachwycają? I skąd oni wiedzą, do kogo to podobne. Ej, halo! To ziemniak! Tylko taki robiący kupę.

PO DZIECKU: Awww... Skarbie, chodź zobacz, jaka im się córeczka śliczna urodziła. Nosek to ma mamy, ale oczy wybitnie tatusia. Ale śliczna pyza. O, o! Patrz, a ich synek pierwszy kroczek zrobił! Masakra, przecież niedawno się ledwo podnosił. Polajkuję. 


Wejście z wózeczkiem do autobusu.

PRZED DZIECKIEM: No nie.. Proszę, tylko nie to. Nie widzi, że ten autobus i tak jest już zawalony po brzegi? Musi się jeszcze z tym wózkiem tu pchać? Nie no, nie odsunę się, nie ma szans. Wydupiać. O nie, prosi, czy mogę się przesunąć, bo tu miejsce dla wózków. To jest w ogóle coś takiego? No nic. Idę się wcisnąć gdzie indziej, bo głupio odmówić, patrzą się wszyscy. Pewnie same matki polki. Nienawidzę dzieci. Nie będę mieć dzieci.

PO DZIECKU: Dobra, obudził się, zaraz się zacznie serenada. Trzeba jak najszybciej dotrzeć do domu. Tylko te autobusy co godzinę do nas jeżdżą... O! Jest! Wypchany po brzegi. No nic, godzinę nie będę czekać z rozpłakanym bobasem, który chce się już położyć w swoim łóżeczku. No i zapas pieluch mi się skończył. Nie ma co ryzykować. O, pewnie, jak zawsze ktoś w miejscu dla wózków stoi, chociaż kawałek dalej dałby radę się wcisnąć. A widzi przecież, że idę. Czemu oni zawsze to robią? Nawet jak jest pusty autobus, to i tak ktoś zawsze tam stanie. I jeszcze ten wielki wyrzut w oczach, jak proszę, żeby ustąpił. Jest oznaczone? Jest. Więc wydupiać. Nienawidzę ludzi. Nie wychodzę więcej z domu.




piątek, 9 stycznia 2015

O zdjęciach, dzieciach i internecie, czyli ku przestrodze.

Nie jestem przeciwniczką wrzucania do sieci zdjęć dzieci. Zresztą, sami pewnie to zauważyliście po ilości zdjęć Olka, które się tu pojawiają. Uważam, że fotografia niemowlęca jest czymś pięknym i pełnym uroku. Ma w sobie jakąś rozczulającą magię, której nie mają żadne inne zdjęcia. Lubię robić zdjęcia dzieci i równie mocno lubię takie zdjęcia oglądać (czy to na blogach, czy portalach społecznościowych, czy nawet w mamowych gazetach). Unikanie publikowania wizerunku dzieci jest bez sensu, bo nie żyjemy w GTA, dzieci są obecne w naszym społeczeństwie i nie ma sensu chować zdjęć i filmów tylko do szuflady (zwłaszcza, jeśli są ładne).
Ale.. No właśnie. Wszystko fajnie i pięknie, jednak internet jest niebezpiecznym miejscem i trzeba wszystko robić z głową.

Kiedyś wpadła do nas koleżanka (pozdrawiam cieplutko Igę :) ). Siedzieliśmy, rozmawialiśmy, śmialiśmy się. I tak od słowa do słowa jakoś temat zszedł na głęboki internet, o którym nie ukrywam, że wcześniej nie miałam pojęcia. Iga wyjaśniła, o co chodzi, a ja, jako że jestem zafascynowana zawsze wszystkimi mrocznymi i tajemniczymi sprawami, następnego dnia sprawdziłam sama dokładnie, co to jest.
W skrócie i obrazowo - internet jest swojego rodzaju górą lodową. To, co widzicie na co dzień, co wyszukuje Google, choćby było najstraszniejsze i najobrzydliwsze (jak słynne kiedyś Rotten.com), jest jedynie szczytem tej góry. Jest też coś takiego jak Deep Web. Głęboki internet. Wbrew pozorom, nie trzeba być super hakerem, żeby się do niego dostać - wystarczy ściągnąć odpowiednią przeglądarkę i znaleźć listę linków do stron (wyglądają troszkę inaczej niż te, które znacie - są ciągiem liter i cyfr). I to wszystko. Możecie sprzedać albo kupić nerkę czy kokainę, dowiedzieć się, jak w domowych warunkach zrobić bombę, czy czym otruć teściową, żeby nie zostało to w żaden sposób wykryte. Jak wiadomo, gdzie pełna anonimowość i brudne sprawy, tam i wszystkie możliwe zboczenia.
Przeglądałam sobie po kolei adresy, część niedziałająca, część w dziwnych językach. W końcu trafiłam na dziwne, o ile mnie pamięć nie myli niemieckie, forum. Były następujące kategorie: 0-3, 3-6, 6 - 9 i 9 - 11 (tak mi się wydaje, piszę z pamięci, a wracać tam nie mam ochoty). Były też kategorie sex, anal, oral.
Poza rzeczami oczywistymi, których żaden normalny człowiek nie chciałby nigdy w życiu zobaczyć, były tam zwykłe zdjęcia. Najzwyklejsze na świecie zdjęcia uśmiechniętych dzieci. Nawet nie nagich, a ubranych w same pieluszki. Takie, jakich miliony są wrzucane codziennie na Facebooka. I przypuszczam, że większość stamtąd była ukradziona.
Od razu zaczęłam żałować jedynego zdjęcia w pieluszce, jakie umieściłam na blogu - przy poście dotyczącym wizyty u lekarza. Zresztą, pożałowałam całej sesji, bo Olek wtedy asystował w pieluszce jako model dla młodej przyszłej pani doktor. Nic, czasu nie cofnę, ale wprowadziłam jedną zasadę, której się sztywno trzymam: dalej publikuję zdjęcia Olka, dalej uwielbiam oglądać inne dzieci, ale ciarki mnie przechodzą od razu, kiedy widzę rodziców publikujących fotografie wesołych golasków podczas kąpieli. Ja zmądrzałam, ograniczyłam się do portretów albo zdjęć w pełnym ubranku.
Wiem, że na portalach możecie zaznaczyć widoczność zdjęcia tylko dla znajomych, ale pamiętajcie, że wszyscy pedofile, którzy kradną takie zdjęcia, dla swoich rodzin i przyjaciół są normalnymi ludźmi. Też mają konta, też mają znajomych z dziećmi. Ba, często sami mają dzieci.

Ja wiem, ja rozumiem, że te zdjęcie gdzie wasza golutka córeczka bawi się w wanience gumową książeczką jest tak słodkie, że aż uśmiech sam pojawia się na twarzy, jednak apeluję do waszego rozsądku - nie dawajcie dodatkowej pożywki takim forom i takim ludziom. Zachowajcie te zdjęcie w albumie, pokażcie przyjaciołom, kiedy wpadną na kawę. Zawstydzajcie nim córkę, kiedy jako nastolatka przyprowadzi do domu pierwszego chłopaka. Ale w Internecie zachowajcie ostrożność. Chwalcie się dziećmi, pewnie. Sama chętnie pooglądam, bo jak mówiłam, uwielbiam zdjęcia dzieci. I fajnie poobserwować, jak się rozwijają maluchy znajomych z dawnych czasów, z którymi nie mam już na co dzień kontaktu. Jednak róbcie to z głową.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...