sobota, 5 lipca 2014

O tym, jak zrezygnowałam z wózka

Od początku się nie polubiliśmy. Wózek był dla mnie niewygodny, denerwowały mnie zajęte ręce, krawężniki do pokonania, to że nie mogłam sobie chodzić moimi skrótami. W sklepie było trzeba przeciskać się między ciasnymi alejkami. No i Olek tak daleko ode mnie, osłonięty z każdej strony, co mu po tych spacerach, jak nic sobie nawet nie poogląda? To już równie dobrze mogę drzwi na ogródek otworzyć i tam go w wózeczku wystawić.

Chusta elastyczna była pierwszym prezentem jaki dostaliśmy dla dzidziusia. Od Mądrej Cioci Julii, kiedy jeszcze byłam w ciąży (większość osób nawet jeszcze wtedy o ciąży nie wiedziała). Nie nosiłam w niej od początku. Ciągnęła mnie trochę blizna po cesarce kiedy coś podnosiłam, no i bałam się. Przecież ja się bałam nawet go podnieść, a co dopiero przywiązać do siebie. A jak węzeł puści? A jak mu niewygodnie? A jak się wysunie? Albo udusi? Przeczesywałam pamięć, żeby sobie przypomnieć, czy słyszałam o przypadku dziecka uduszonego w chuście. Nie no, chyba nie słyszałam. A co jeśli będę pierwsza? 

To wszystko było błędem. Gdybym mogła cofnąć czas, pakowałabym go w chustę już w szpitalu. No ale młoda i głupia byłam, na pierwszy chustowy spacer poszliśmy, kiedy miał miesiąc. Od pierwszego momentu tak cudownie się wtulił we mnie i uspokoił. Motanie okazało się banalnie proste. Pierwszy raz zrobiłam to przy obrazkowej instrukcji z neta, a kolejne, już z głowy, zajmowały kilka minut (teraz przy tkanej zajmuje mi to może trzydzieści sekund). Chociaż, przyznam się bez bicia, na początku przytrzymywałam go rękami. Tak w razie czego.

Niestety, długo sobie nie ponosiłam. Zaczęły się upały, więc w czarnej chuście trochę za bardzo nam grzało. Kiedy temperatura się uspokoiło, okazało się, że Olek w elastyku już za bardzo się obsuwa. Zaczęliśmy poszukiwania tkanej.

Pierwsza była z wymiany, za kilka ciuchów dostałam chustę firmy Azimi. Nie polecam. Ładna, cienka, ale po godzinie noszenia było mi za ciężko. Trzeba było kupić porządną. Zdecydowaliśmy się na bawełnianą Lennylamb. I to był strzał w dziesiątkę. 



Wózeczek niech sobie stoi w przedpokoju, ja wolę raz dwa zawiązać chustę, wsadzić w nią małego i iść na spacer, na którym mam wolne ręce, Olek może przytulony do mnie rozglądać się na boki, a kiedy coś go bardziej zainteresuje, jakiś wystający listek czy gałązka, możemy się zatrzymać, żeby sobie pomacał i pooglądał. Ja po drodze opowiadam mu o wszystkim, co mijamy. Nie przeraża mnie autobus czy tramwaj, nie muszę planować trasy pod kątem "żeby było wygodnie wózkiem". A w jutro idziemy sobie na pierwszy piknik do lasu, nad jezioro. 

Cześć chusto, papa wózeczku. Już mi się robi smutno na myśl, że kiedyś przestanę go nosić.

PS
Napaliłam się niesamowicie na tę chustę, ale to musi poczekać do przyszłego miesiąca:

2 komentarze:

  1. Sienie w chuście moglas pokazac! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałam, ale grzesiek był w pracy i nie miał kto mi zdjęcia zrobić :P

      Usuń

Nie reklamuj się w komentarzach. Wszystkie komentarze zawierające adresy blogów lądują w spamie.

Jeśli chcesz dyskutować, bo się z czymś nie zgadzasz - droga wolna, bardzo chętnie, ale nie anonimowo. Takie komentarze też znikają.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...