środa, 9 lipca 2014

Z wizytą u doktora.

Byliśmy na szczepieniu. Nie będę się tu zastanawiać nad tym, czy szczepienia są dobre, czy złe. Dla mnie tu jest za dużo poglądów, ciężko mi wyrobić sobie własne zdanie, bo ekspert medyczny ze mnie żaden - zdałam się na naszą panią doktor. Swoją drogą, złota kobieta, była jeszcze doktorową moją i mojego brata jak byliśmy mali. Jeszcze zanim Olek się urodził, wiedziałam, że będę chciała zapisać go do niej.

Jak zwykle musiał zacząć popisywać się już od wejścia. Jakoś tak ma, że przy obcych potrafi przestać być małym terrorystą, a staje się cudownym i roześmianym aniołkiem. Myślę, że to część jego planu przejęcia władzy nad światem (często patrząc na niego widzę Stewiego Griffina: Victory shall be mine!). Dowiedzieliśmy się, że waży siedem kilo (ucieszyłam się, byłam pewna, że będzie już prawie osiem, a im mniej, tym dłużej ponoszę go w chuście). Jest śliczny (jakbym potrzebowała, żeby mi to mówić), idealnie zdrowy i tak, mama się nie pomyliła, rosną już ząbki.

Mam naturalny talent do pakowania się w niezręczne sytuacje.
Pamiętam jak raz w moim ulubionym pubie był nowy barman, pipka taka w okularach, który nic nie ogarniał. Po pewnym czasie przeniosłam się z koleżanką do innego miejsca na piwo, a po zamknięciu naszej ukochanej Szuflandi przyszedł do nas kolega, który tam siedział. Ja, już dosyć mocno wstawiona zaczęłam: "bożeeee... widziałeś tego nowego barmana? jaka cipa i dupa wołowa (tu akurat podaje bardzo cenzuralną wersję moich słów)? Normalnie, 'będę grał w grę'". Kolega się zmieszał i przedstawił tego, z kim przyszedł (oczywiście wcześniej nie zwróciłam na to uwagi): "Taaa... no to się poznajcie. To jest Konrad".

Innym razem, kiedy mieszkałam jeszcze z rodzicami i bratem, zostałam na wieczór sama w domu. Postanowiłam się odprężyć, wzięłam kąpiel z pianką i słuchawkami na uszach. Wychodząc z łazienki rozśpiewana (do końca życia będzie mi się kojarzył z tym "Johnny B."), roztanczona, w samym ręczniku i ze słuchawkami na uszach wpadłam w przedpokoju na mojego brata i pana spisującego liczniki od gazu. Do całości sytuacji brakowało tylko jeszcze, żeby ten ręcznik się ze mnie zsunął...

To samo się dzieje we wszystkich szpitalach i przychodniach, które odwiedzę. Po kontrolnym ktg zgubiłam się po drodze z gabinetu do recepcji. Pielęgniarka biegała wszędzie i mnie szukała, a ja zatrzymałam się po drodze w jakimś gabinecie i nie wiedząc, co robić dalej, tuptałam sobie w miejscu. 
U pani doktor nie mogło być inaczej. Za pierwszym razem zapomniałam pieluszki tetrowej i przetrząsnęłam cały gabinet w jej poszukiwaniu. Oczywiście jej nie znalazłam, bo została w domu.
Dziś pani doktor mnie zapytała:
- I jak się tam nasz mały miewa?
- Eeee.. No, Aleksander.

Chwilę się pośmiała z mojego roztargnienia (całe szczęście, że zna mnie od dziecka i wie, że ja już tak mam, przynajmniej nie będzie opieki społecznej wzywać). 
- No dobra, a mama ankietę wypełniła?
- Jaką ankietę?
- Tę samą, o którą ostatnim razem pytałaś - rzeczywiście, mogło tak być, że na poprzednim szczepieniu też mi tłumaczyła, że przed wejściem do gabinetu są ankiety do wypełnienia. - Ech, no nic, już ci drukuję. Proszę, data i podpis. - spojrzała na mój moment zawahania nad kartką. - Dziś jest dziewiąty lipca.
Chwila ciszy.
- 2014.

Poszliśmy do gabinetu obok na szczepionkę. Jedna do wypicia i dwa ukłucia. Przy piciu było tak jak się spodziewałam. Olek prawie wepchnął sobie rękę lekarki do swojej buzi, a potem nie chciał jej wypuścić. Nie spodobało mu się, że tak mało.

Przyszła pora na najgorsze. Zastrzyki. Myślałam, że serce mi pęknie, kiedy przytrzymywałam mu kolanko. Boże, żeby tylko nie płakał. Przecież popłaczę się razem z nim.
Pierwsze ukłucie. Olek patrzy się lekarce prosto w oczy i powolutku pojawia się na jego buźce coraz szerszy uśmiech. Na sam koniec, kiedy wstrzyknęła lekarstwo już do końca, wybuchnął głośnym śmiechem.
Drugie ukłucie. Te niby boli bardziej. Chwila zaskoczenia, kiedy doktorowa wbiła igłę. Potem cisza i kiedy już wyciągnęła strzykawkę... zaczął na nią krzyczeć. Właśnie tak. Nie płakać, nie krzyczeć po prostu, tylko zrobił niezadowoloną minę i na nią nakrzyczał.
Spodziewałam się, że z połączenia mnie i Grześka typowe dziecko nie wyjdzie, jednak Olek zadziwia mnie każdego dnia.

Teraz śpi rozwalony na pół łóżka przytulając swoją maskotkę. Nie ma co, ciekawy bobas mi się trafił.


2 komentarze:

  1. Aż się popłakałam ze śmiechu jak czytałam o tym jak Twój dzieciaczek krzyczał na Panią doktor. Pomimo tego, że blog o tematyce nie tak bliskiej mi, to bardzo fajnie się go czyta. ;)

    OdpowiedzUsuń

Nie reklamuj się w komentarzach. Wszystkie komentarze zawierające adresy blogów lądują w spamie.

Jeśli chcesz dyskutować, bo się z czymś nie zgadzasz - droga wolna, bardzo chętnie, ale nie anonimowo. Takie komentarze też znikają.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...