środa, 23 lipca 2014

A czy Ty znajdziesz w sobie Hitlera?

Zabranianie to to, co mamuśki lubią najbardziej. Nie wolno jeść słodyczy, nie wolno oglądać telewizji, nie wolno wchodzić na drzewo, nie wolno grać na komputerze, nie wolno... No, w sumie to wszystkiego, co przyjemne. 
Na drugim miejscu, po zabranianiu, jest nakazywanie. Zjedz wszystkie warzywa. Siedź spokojnie. Wyprostuj się. Odejdź od komputera. Wyłącz to. Posprzątaj. 
Pamiętajcie, że dyktatura do niczego dobrego nie doprowadziła.

Kiedyś gdzieś oglądałam ciekawy eksperyment. Dwie grupy dzieci - jedną, która miała w domu swobodny dostęp do słodyczy i drugą, której rodzice ściśle słodycze wydzielali (albo zabraniali w ogóle) - posadzono przy stoliku zapełnionym kredkami, zabawkami, plasteliną i kilkoma miskami z żelkami, chipsami, czekoladą i innymi pysznościami. Po kolei każde dziecko zostawiano w sali samo na pół godziny. Domyślacie się efektu? Dzieci, które mają w domu zapas słodyczy i możliwość jedzenia ich, kiedy tylko przyjdzie im ochota, zajęły się zabawkami. Czasami wzięły do buzi chipsa czy żelka, ale głównie rysowały, bawiły się i starały jakoś zabić czas. A druga grupa? Dzieciaki rzuciły się od razu na miski kompletnie ignorując inne rzeczy i wpychając sobie jedzenie do buzi garściami. 

Podobnie z telewizją. Wydzielamy dzieciom czas oglądania albo najlepiej zabraniamy całkiem (i to nie w ramach kary). Co zyskujemy? Dziecko, które jak tylko przyjdzie do kolegi czy dziadków będzie siedziało z nosem wbitym w ekran, żeby skorzystać ile może, zanim wróci do domu. Bo tam nie ma. 

Oboje z bratem mieliśmy i do słodyczy, i do telewizji swobodny dostęp. Nie byliśmy grubi (w zasadzie, to byliśmy tak chudymi dziećmi, że lekarze martwili się, czy nie jesteśmy głodzeni), nie spędzaliśmy całych dni przed telewizorem. Jedliśmy słodkie, kiedy akurat poczuliśmy, że mamy na to ochotę, oglądaliśmy telewizję kiedy leciała bajka, którą bardzo lubimy. Nigdy na zapas. Za to niesamowicie nas denerwowało, że koledzy i koleżanki, którzy do nas przychodzili, zamiast wymyślaniem nowych zabaw (a co do tego, to nigdy wyobraźni nam nie zabrakło - łóżko zmieniało się w wehikuł czasu, krzaki na podwórku były tajny klubem wojskowym, a zabawki przeżywały różne przygodny, bardzo fabularne i podzielone na kolejne części), zajmowali się pochłanianiem zawartości naszego słodyczowego barku, gapieniem w ekran czy grą na konsoli/komputerze. Bo w domu nie wolno, albo nie mają. 

Współczesne następczynie Hitlera zamiast Żydów zawzięcie eksterminują wszystkie możliwe zarazki i zagrożenia. Poważnie, fundują im lepszy holokaust niż wujcio Adolf. Chowają dzieci w szpitalnie sanitarnych pomieszczeniach. Nie pozwalają się pobrudzić, zakrztusić, poobdzierać kolan. Nie wolno na spacerze dotknąć kociaków, które urodziły się dwie piwnice dalej, bo jeszcze podrapią. Nie wolno biegać, bo się biedactwo wywróci. Nie wolno wspinać się na drzewo, bo spadnie. Wszystko ma być idealnie sterylne, ciuszki zmienione przy pojawieniu się najmniejszej plamki, wyprane w specjalnym proszku, wyprasowane. Mieszkanie odkurzane rano i wieczorem, zdezynfekowane. 
Kiedy te dzieci mają wyrobić sobie odporność? Nauczyć się, że kiedy biegniesz z rękami w kieszeniach, z zamkniętymi oczami i do tego wesoło pogwizdując, to prawdopodobnie wywalisz się i zaryjesz twarzą o chodnik (tak, przykład z mojego dzieciństwa). Brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko. Dziecko, które ma kontakt od zawsze ze zwierzętami, nie będzie miało prawdopodobnie potem alergii. Ile znacie dzieci wychowanych na wsi, biegających po podwórku na bosaka i łowiących rękami raki z rzeki, które mają uczulenie na sierść, pyłki czy co chwila łapią przeziębienie? No właśnie. 

Wszyscy chcecie dobrze. Ale pamiętajcie, że Hitler (przynajmniej we własnym mniemaniu) też chciał dobrze. I cała reszta dyktatorów. Oni święcie wierzyli, że robią najlepiej jak się dla. Dla siebie, dla swoich ludzi i dla świata. Tylko, że to tak nie działa. Nikt nie karze wam słodzić wody i jogurtu naturalnego, sadzać dziecko na cały dzień przed telewizorem, albo nie myć go trzy dni. Ale miejsce zawsze w domu jakieś łakocie, nie ograniczajcie dzieciom dostępu do elektroniki i nie panikujcie i nie przebierajcie od razu, kiedy wpadnie w błoto. Zamiast tego dajcie mu się w nim jeszcze trochę potaplać, a najlepiej sami dołączcie do zabawy.

Na zakończenie macie moje trzymiesięczne dziecko, które właśnie ma zamiar się pobrudzić, wpierdzielając banana. Ba, powiem więcej - to jest w trakcie proponowania, dlatego babcia go trzyma - normalnie, jeśli zdecyduje, że ma ochotę, dajemy mu, żeby sam sobie trzymał w łapkach i jadł po swojemu (raz nawet trafił w oko).


17 komentarzy:

  1. "Didusia i bana" coś co Flora kocha najbardziej :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Od urodzenia mieszkałam z psem, a od niedawna mam uczulenie na sierść i jestem cholerną alergiczką :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I skąd się wzięło? Pytam z ciekawości, bo nigdy na nic uczulona nie byłam i wolałabym nie być, dlatego warto wiedzieć, czego unikać ;)

      Usuń
    2. Szczerze mówiąć - jest to prawdopodobnie przez szczepienia, bo od dziecka choruję na ostre AZS, a nikt w mojej rodzinie nie jest alergikiem.

      Usuń
    3. Ogólnie mamy falę alergii wśród osób, które nigdy nie były alergikami ani nie mają alergików w rodzinie. Nie jestem skłonny określać "prawdopodobieństwa" czy to akurat wina szczepień, może być to również wina dodatków do żywności lub wpływ środowiska. Jak epidemiolodzy coś wymyślą to na pewno o tym usłyszymy :) S.

      Usuń
    4. Szczepienia to dla mnie drażliwy temat, bo im więcej się o nich dowiaduję, tym bardziej żałuję, że posłuchałam lekarza i zaszczepiłam na wszystko.

      Słyszałam też, że często zbyt duży i częsty kontakt z niektórymi rzeczami może wywołać alergie. Typu: nigdy nie byłaś uczulona na truskawki, ale zjadłaś wiadro i nagle dostałaś alergii.

      Usuń
    5. hmm, a co Cię zniechęcilo do szczepień?
      Bo wszystko co ja wiem o szczepieniach skłania mnie do szczepienia na wszystko co mozna (w granicach finansowego rozsądku, oczywiście :))

      Usuń
  3. Tak to jest od czasów Biblii, zakazany owoc zawsze będzie kusił :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego wychodzę z założenia, że (w granicach rozsądku) niczego nie będziemy zabraniać, bo to, co jest dozwolone jest nudne :P

      Usuń
  4. Ja się wypowiem jak będę miała swojego maluszka, bo gadać sobie teraz mogę nie mając pojęcia.
    Każdy ma inne podejście do tych spraw za pewne ;P

    OdpowiedzUsuń
  5. Widzisz a ja mam dookoła przykłady, że dzieciaki mając swobodny dostęp do elektroniki i słodyczy siedzą cały dzień przed kompem czy czym tam i wpierniczaja słodycze. Myślę, że każde dziecko jest inne i nie da się uogólnić czy akurat moje będzie takie a nie inne bo go nie sadzam przed TV...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu chodzi właśnie o zobaczenie różnicy między sadzaniem przed tv czy zapychaniem czekoladą i chipsami, a traktowaniem od zawsze słodyczy i elektroniki jako stałych i naturalnych elementów życia ;)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

      Usuń
    3. wprawdzie nie widzę powodu do usuwania mojego wpisu, ale ok. Może problem leży w tym, że był zbyt konkretny przykład na to, że dzieciom granice trzeba jednak stawiać?

      Zaznaczyć w każdym razie chciałem, że blog prawnika na macierzyńskim nie jest mój. Ja go tylko czytam.
      Po prostu trafiłem tam na tekst, który idealnie się wpasowuje w wątek - o tym jak jej dziecko wpadło w manię gry w Angry Birds, I miałem nadzieję na jakąś polemikę. No cóż, trudno, pozdrawiam

      Usuń
    4. Ja nie wnikam i nie dochodzę, czy ktoś podaje mi link do swojego bloga czy innego (zresztą nie mam nawet sposobu, żeby to sprawdzić :) zasada jest taka, że komentarze z linkami są usuwane (gdybym miała możliwość, zostawiałabym je i tylko edytowała linki, no ale się nie da). Jasne, jakieś granice są - jeśli dziecko siedzi przed komputerem do późna, wtedy kończymy zabawę i każemy iść spać. Jeśli opycha się batonikami i nie chce jeść nic innego, wtedy zaczynamy kupować ciasteczka, których już tak namiętnie nie je ;) Tu nie chodzi o to, żeby pozwalać na wszystko. A manii nie unikniemy. Czy to pokemony, czy angry birgs - my też je przechodziliśmy. To nie ma nic wspólnego z ograniczaniem czy pozwalaniem. Traktowanie tv i słodyczy jako czegos naturalnego nie polega na sadzani u dziecka przed bajka czy zapychania łakociami, tylko na tym, że telewizor jest włączony (bo rodzice sobie coś oglądają, nie mają lecieć bajki - a program kulinarny czy wiadomości nie zaciekawią dziecka przyzwyczajonego do telewizji, w przeciwieństwie do takiego, który swobodnego dostępu do tv nie ma, bo taki znowu będzie się gapił w ekran, choćby leciały obrady sejmu). Słodycze są w domu zawsze, dziecko może zjeść je kiedy chce, ale nigdy nie proponujemy ich sami. Jak będzie chciało czegoś słodkiego, to pójdzie i sobie weźmie ;) Do wszystkiego trzeba podejść zdrowo, a nie zakazywać, bo tak.

      Usuń
    5. A, to dlatego...
      Bo ja mam takie zboczenie (zawodowe z resztą), że jak piszę w oparciu o jakiś tekst, to muszę dołączyć link do źródła :)

      A ten cały tekst o niezabranianiu dzieciom słodyczy i dostępu do najnowszych zdobyczy techniki mi mocno przypominał Twój wcześniejszy o tym, że byłaś pewna, że nie będziesz dawać synowi smoczka. I miałem wrażenie, po tym fragmencie o dyktaturze, że zaczęłaś wybierać jakiś model wychowawczy zamiast szukać złotego środka. :)

      Usuń

Nie reklamuj się w komentarzach. Wszystkie komentarze zawierające adresy blogów lądują w spamie.

Jeśli chcesz dyskutować, bo się z czymś nie zgadzasz - droga wolna, bardzo chętnie, ale nie anonimowo. Takie komentarze też znikają.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...